Nie powiem, że zachowanie Miley mnie nie zdziwiło. Na samym początku nie
wydawało mi się, żeby kobieta była zbyt chętna do, chociażby rozmowy ze
mną, a tym bardziej napisania mi na dłoni swojego numeru telefonu.
Znając moje zapominalstwo i niezdarność, z obawy przed zmyciem tych paru
cyferek, wyjęłam telefon i zrobiłam ich zdjęcie, a później razem z
Evanderem ruszyliśmy do domu. Niedziela miała mi minąć dość leniwie,
dlatego tak samo spędziłam sobotni wieczór. Napisałam tylko parę,
zdecydowanie wkurzających, wiadomości do Erosa, a później oddałam się
długiej kąpieli i czytania, po raz trzysetny, tego samego tytułu, a
później zamieniając się w Egipcjanina — to znaczy grając w kolejną część
Assassins Creed.
I ja i moja pociecha uznaliśmy, że następnego dnia
wstaniemy o wiele później, niż zwykle. Żeby się do dokładnej godziny nie
przyznawać, w parku wylądowaliśmy dopiero koło godziny czternastej. No
bo w końcu, dlaczego nie zrobić sobie dnia szczęścia i przespać o trzy, a
nawet cztery godziny więcej niż zwykle? Nie miałam dzisiaj żadnych
konkretnych planów — oprócz spotkania z Henrykiem VIII i Hamletem,
którzy to wcale nie byli tacy źli, jak kiedyś mi się wydawało.
I jak
się stać miało, tak też się stało. Równo o godzinie 21:33 pożegnałam
się z Shakespearem, przygotowałam wszystko, co było mi potrzebne
następnego dnia i znowu pozwoliłam się wciągnąć do Starożytnego Egiptu.
--------‐-------
O
godzinie siedemnastej w poniedziałek byłam już wolna, a o osiemnastej
trzydzieści już biegałam po mieszkaniu, jako osoba leniwa, ale która z
nudy robi co tylko może — potrzebowałam z kimś pogadać. Eros, jak to
Eros, nie chciałam wiedzieć, co w tym momencie robi. Resztę moich
znajomych pochłonęła nauka i gdyby nie fakt, że dzisiaj wszystko poszło
mi naprawdę szybko, byłabym w tej samej sytuacji co oni. Zrezygnowana
położyłam się na dywanie i zaczęłam przeglądać galerię zdjęć na
telefonie, co przypomniało mi, że przecież jest jeszcze Miley. I, jako
że nic lepszego do roboty nie miałam, po prostu do niej napisałam.
Zaproponowałam spotkanie w mojej ukochanej, małej, ale bardzo przytulnej kawiarni, gdzie w rzeczywistości mieli naprawdę przepyszną,
najróżniejszą herbatę. Co ciekawe, odpowiedź od czarnowłosej dostałam
już po paru minutach — zgodziła się. Czy byłam zdziwiona? Zdecydowanie
tak. Ale, jakby po całym dniu nie było mi mało, potrzebowałam
towarzystwa drugiego człowieka.
Szybko przebrałam się z dresów w
szare, materiałowe spodnie, ciemniejszy, ale dalej szary, luźny sweter,
uwielbiane przeze mnie różowe conversy, granatowy płaszcz, a na plecy
zarzuciłam szary plecak. Jak zwykle zdecydowałam się zabrać ze sobą
Evandera — lubił tamto miejsce, tak samo, jak go jego pracownicy. Szybko
go "ogarnęłam" i ruszyliśmy w drogę. Herbaciarnia była miejscem
tętniącym życiem głównie w okolicach godziny piętnastej, ale starałam
się jak najczęściej korzystać z jej spokojnej atmosfery wieczorem, koło
osiemnastej. Uwielbiałam to miejsce. Umieszczone na rogu ulicy, z
dominującym brązowym kolorem sprawiało, że robiło mi się ciepło. W
środku część ścian była ceglana, zniszczona, niektóre były pokryte
różnymi kawałkami materiałów, chociażby powycinanymi dywanami, a jeszcze
inne były po prostu kremowe. Meble, w tym stoliki i duża biblioteczka
były drewniane. Zawsze panowała tam wspaniała atmosfera, nie dość, że
herbaty i kawy były przepyszne, to ludzie przemili. Otworzyłam drzwi
wejściowe i z zaskoczeniem odkryłam czekającą w środku Miley.
Uśmiechnęłam się do niej, a w drodze do kącika z dwoma fotelami, przy
którym siedziała, pomachałam do starszego właściciela tego miejsca.
-
Evander, siad...oo, jak pięknie! - Powiedziałam, zajmując miejsce na
fotelu naprzeciwko Miley. - Wybacz, że napisałam tak późno, ale chyba
brakuje mi w życiu znajomych.
Miley?
Brak komentarzy
Prześlij komentarz